Mt 17, 1-9
Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno (Mt 17, 1).
Nie wędrujemy razem z Panem Jezusem na bardzo wysoką górę, nie chodzimy z Nim po ziemi, nie patrzymy w Jego oczy, nie dotykamy Jego dłoni, nie wsiadamy z Nim do jednej łodzi. Jezus znikł nam z oczu po Wniebowstąpieniu, ukrywając swoją chwałę jak po Przemienieniu. Stale jednak przebywa z Jego Kościołem – widzialnym znakiem Jego niewidzialnej obecności na ziemi.
Kiedy patrzymy na Kościół, to jest z nami raz tak, raz inaczej, trochę w kratkę.
Niektórzy widzą w nim tylko księży i mają do nich ciągłe pretensje, że jeden to elegant, a drugi nieociosany kloc. Jeden mówi za długo, drugi jeszcze nie zaczął, a już skończył. Jeden wszystkich odstrasza, drugi przyciąga za wielu.
Ktoś zgorszył się, widząc, jak w kościele ksiądz potknął się i rozsypał Komunię Świętą, ktoś inny nawrócił się, widząc, jak ksiądz klęcząc zbierał komunikanty i płakał.
Czasem Kościół wydaje się słabiutki, mizerny i prozaiczny jak płaszcz przed Przemienieniem Pańskim. Czasem wydaje się silny i jasny jak słońce. Wszystko wokół zbrzydło, a on jeden został czysty jak śnieg, przeszedł przez czyściec i piekło – ocalił swoją niewinność i świętość.
Polski Kościół przeżył w swojej historii dodatkowe cuda przemienienia, gdy zaczęto mówić nie „msza”, ale „Msza Święta”, nie „papież”, ale „Ojciec Święty”, nie „dziadek Mróz”, ale „Święty Mikołaj”.
Ręce
Nie widziałem Twej twarzy
stóp sandałów włosów
ran zadanych
uśmiechów oczu
osła Twego co wybiegł jak najszybciej z Betlejem
już nocą
wiadomo: osioł wie najwięcej
czułem tylko że niosą mnie
Twoje ręce
ks. Jan Twardowski